Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi bananafrog z miasteczka Kraków. Mam przejechane 49166.77 kilometrów w tym 3885.77 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 11397 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bananafrog.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

teren

Dystans całkowity:5393.16 km (w terenie 3575.98 km; 66.31%)
Czas w ruchu:344:23
Średnia prędkość:15.66 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Suma podjazdów:4005 m
Maks. tętno maksymalne:191 (101 %)
Maks. tętno średnie:168 (88 %)
Suma kalorii:35320 kcal
Liczba aktywności:130
Średnio na aktywność:41.49 km i 2h 38m
Więcej statystyk
  • DST 47.50km
  • Teren 34.50km
  • Czas 03:11
  • VAVG 14.92km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 175 ( 91%)
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lasek Wolski, A7

Czwartek, 22 września 2011 · dodano: 22.09.2011 | Komentarze 0

Wyskoczyłem zaszaleć na mojej ulubionej terenowej czasówce. Niestety licznik padł, a do tego zgubiłem bidon pełny pysznego izotonika, wobec czego jeździłem tak długo bez picia!! Pojechałbym kupić soczek czy coś, ale miałem nadzieję, że znajdę zgubę.
Dwa razy LW_1A z czasem nieco powyżej 39 minut (to rekord życiowy, chociaż różnica to sekundy), i raz pod prąd, spokojniej - w nadziei odzyskania bidonu :(
Przynajmniej czas mam z sigmy, a odległość to nie problem, bo mam wszystko wyliczone. Taki już jestem dokładny (moja żona mówi: osobowość kompulsywno-anankastyczna ;)
Ale dla info zliczyłem razem wyższe strefy:
HRZ 4/5a - 0:55
HRZ 5b/max - 0:24
nie powala, ale nie jest źle, zwłaszcza powyżej progu.
W tym sezonie to już za późno, ale muszę więcej w terenie jeździć, bo dopada mnie wtórny analfabetyzm, a poprawa to kwestia wytrenowania nóg. Pierwsze kółko fatalnie na korzeniach i dziurach, byłem tak niezgrabny, że masakra.
Pod koniec na Zakrzówku już tak ciemno, że tylko znajomość terenu pozwoliła trafić bez przytulenia się do drzewa ;)


Kategoria szosa, teren


  • DST 64.50km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:29
  • VAVG 18.52km/h
  • VMAX 63.80km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 183 ( 95%)
  • HRavg 164 ( 85%)
  • Kalorie 2340kcal
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 28.08.2011 | Komentarze 7

Dystans: mega 63,5 km
Czas wg orga: 3:29:51
Wynik open: 287/650 (+ 8 DNF)
wynik w M3: 115/261

Znów dziwi czas orga równy mojemu z licznika, bo przecież zatrzymałem się na jednym bufecie (środkowym), czyli ze 2 minuty spokojnie, no i na początku peleton ruszył, a ja jakiś czas czekałem na swoją kolej w ogonku. Te kilka minut więcej u orga byłoby dla mnie oczywiste...

HR zones:
2/3 - 0:04
4/5a - 2:08
5b/max - 1:18

Mój trzeci krakowski maraton u Golonki (12 maraton w mojej trzyletniej historii startów) przeszedł bez większych niespodzianek. Mimo tego, w sumie jestem zadowolony.
Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że wreszcie doczekałem się pylącej trasy, co w naszym pięknym kraju okazuje się dosyć trudne. A jednak... Niedziela miała być wyjątkiem w okresie wysokich temperatur i bezchmurnego nieba. W nocy trochę polało, nad ranem jeszcze dokapało... i trasa nie pyliła. Było wilgotno, nawet mokro, trochę kolein i błota, ale mimo to nie zapamiętam tego maratonu jako błotnego. Warunki jak dla mnie na 'dobry +'.
Wreszcie bez wyjazdu! Wyspałem się, rano spokonie pozbierałem, wymyłem naczynia... ;)
Na Błonia dojechałem około pół godziny przed startem, chwilę później ustawiłem się w sektorze i... ruszyłem do przodu :)
Od początku zauważyłem, że brakuje mi takiej radosnej energii, która zazwyczaj mi towarzyszy. Jechałem swoje, obserwowałem pulsometr, wyprzedzałem, ale i dawałem się wyprzedzać bez większych protestów. Ot, robiłem swoje. Trochę to odbiera uroku... ale nie było źle. Udało mi się wreszcie nie startować z końca, co jednak ma swoją wartość. Wyprzedzić też się parę osób udało ;)
Sam przebieg wyścigu nie bardzo potrafię skomentować. Znane mi tereny, nawet te nieznane wkrótce wyjeżdżały w miejscu, które dobrze znałem. Pierwsze pół maratonu minęło nie wiem kiedy. A że jechałem z poczuciem, że da się szybciej, drugie pół upłynęło na obserwacji licznika i wahaniu: przyspieszyć już czy nie? Ostatecznie w drugiej części jechało mi się lepiej, nie oszczędzałem się tak pod górkę. W ogóle po pierwszej godzinie, a potem po drugiej czułem lekki przypływ sił. Ale lekki ;)
Co ciekawe, znów zaskakiwałem się na zjazdach - momentami dosłownie fruwałem i mimo tego, że rower tańczył jak chciał, miałem jakieś słabo mi znane uczucie, że nie ma sensu ani się bać ani w to ingerować, bo... znarowiony rumak jakoś tam znajdzie sobie drogę. I tak było. Nie zaliczyłem żadnej gleby, nawet delikatnej czy kontrolowanej. Końcówka przez Sikornik trochę nawet dodała mi skrzydeł, 'połamane', wąskie ścieżki śmignąłem w dobrym tempie i nikt się do mnie nie zbliżył.
Końcówka do Błoń i przez Błonia na maxa z przyczyn czysto treningowych - postanowiłem się dopalić, żeby organizm miał dodatkowy bodziec rozwojowy ;)
Z wyniku też jestem zadowolony, procentowo do najlepszego zawodnika podobnie jak na tego typu maratonach, chociaż nawet trochę lepiej. Większość zawodników, do których chciałbym się porównać albo nie startowała albo ma jakieś dnf czy coś takiego...
Ostecznie, chociaż zazwyczaj mam poczucie, że przyjeżdżam w połowie stawki na mega, to jednak przeważnie jestem trochę (albo i sporo ;) za połową. Tym razem jednak w miarę wyraźnie przed połową, więc nie ma co narzekać ;). A że ambicje, jak zazwyczaj piszę, mam większe? Cóż, może kiedyś... :). A może nigdy... ;)


Kategoria teren, XCM


  • DST 70.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 03:28
  • VAVG 20.19km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 166 ( 86%)
  • HRavg 136 ( 71%)
  • Kalorie 1772kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sopot, FM1, E2

Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 31.07.2011 | Komentarze 0

1. FM1, HRZ 4/5a - 0:54
czyli ostra jazda w Lasach Sopockich w okolicy ulicy Reja.
Na początek 4 lub 5 podjazdów jedną z odnóg Reja, potem krążenie dookoła w strefie i z odpoczynkami, na koniec kółeczko asfaltowe od ul. Spacerowej potraktowane jako czasówka.
Po nabiciu 54 minut w strefie, przełączyłem się na wytrzymałość, czyli:
2. E2, HRZ 2 - 1:42
Tu trochę zaliczyłem terenu i zdziwiłem się, że wyglądający śmiesznie Giant Sedona tak dobrze radzi sobie na leśnych duktach ;). Dojechałem do ul. Sopockiej i potem Chwaszczyńską do Wiczlińskiej i dalej Wiczlino właśnie, a wtedy już trzeba było wracać.
Zaliczyłem solidny trening, mimo tego, że wypożyczony koło molo bike Giant Sedona wybitnie się do tego nie nadawał. 30 zł za 4 godziny to za to całkiem przyzwoity deal.
A, no i zdziwiłem się, że okolice wcale nie są totalnie płaskie. Jest nawet gdzie podjeżdżać :). Musiałem śmiesznie wyglądać, bo w zimowej czapce i okularach rowerowych dawałem ostro na rowerze skonfigurowanym na komfort i odrapanym, a do tego wydającym okropne dźwięki przy każdym obrocie korbami. Powiedziałem chłopakom po powrocie, że powinni chociaż trochę smarować łańcuch. Zgodzili się ze mną, oczywiście ;)
Dystans znów z kapelusza...


Kategoria szosa, teren


  • DST 70.10km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:53
  • VAVG 18.05km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 187 ( 97%)
  • HRavg 164 ( 85%)
  • Kalorie 2611kcal
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

MtbCross Maraton Zagnańsk

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 24.07.2011 | Komentarze 2

dystans: MASTER
czas oficjalny: 3:55:38
wynik: 74/82 open, 16/16 w M3 (!!)

Planując kolejne maratony i widząc jak praca i deszcz skutecznie odwodzą mnie od startów, postanowiłem, że tylko naprawdę fatalna pogoda powstrzyma mnie przed startem w pierwszym dniu mojego urlopu. W końcu, nawet Moja Kochana Żona zgodziła się wyjechać później, żebym mógł wystartować. No i stało się...
Rano zebrałem się wyjątkowo szybko, ale tym razem Zygmunt miał małą obsuwę, więc dotarliśmy na miejsce niecałą godzinę przed startem. W drodzę ciągle jeszcze zastanawiałem się czy pojechać FAN, czyli ichniejsze MEGA, czy też może po raz pierwszy wybrać MASTER, czyli odpowiednik GIGA. Nie zamierzam przerzucać się na GIGA, ale teraz od ponad tygodnia prawie nie jeździłem, a przede mną urlop bez bike'a - głupio by było już dzień później marzyć o treningu. Wiedziałem, że MASTER nie jest tak ciężki jak GiGA u Golonki czy nawet Grabka, więc... Mówili też, że trasa FAN bardzo szybka i założyłem, że MASTER podobnie. Było to złe założenie, ale minutę przed formalnościami w biurze podjąłem decyzję, że zajadę się na długim dystansie. Akurat zaczynało kropić, ale dzisiaj jakoś mi to nie przeszkodziło...
Początek dla mnie wyjątkowo kiepski - fakt, jechałem totalnie bez rozgrzewki, bo brakło czasu, ale i tak... Najpierw 2 km startu honorowego. I tak było szybko. Potem początek terenu - lekkie, choć mokre i błotniste podjazdy i już cała stawka spaceruje. Ja też, choć mógłbym jechać bez problemu.
Tej trawy i błotka mało, a zaraz potem to, co zapowiadali na forum: szutry i zniszczone asfalty w świętokrzyskich lasach. Po może 5 km od razu rozjazd: MASTER w lewo, FAN w prawo. I od tej pory luzy takie, że do końca trasy mijałem się może z 6 osobami. Pusto, dziko i szybko. Po prostym prędkości rzędu 35 km/h. Ciągle nie pada - dobrze :)
Trochę mnie odetkało, a tętno to kosmos - przez pierwszą godzinę stale ponad 180! To chyba mój rekord. Nawet kiedy w końcówce już około 150 - średnia na 4 godzinach nadal imponująca = LT.
Niestety, już pierwszy zjazd w las ostudził mój zachwyt - nie trzeba było deszczu, bo namoknięta trawa i ziemia oznaczały niezłą rzeźnię. Doły pełne wody, błoto wysokie na 10-30 cm i koła buksujące w tłustej mazi. Kiedy trzeba było zejść, buty momentami niemal znikały w błotku. Oczywiście, przemokły w ciągu pierwszych sekund marszu.
Potem znowu szutrówki i szybko. Załapałem się jakiemuś kolesiowi na koło. Potem za mną dołączył jeszcze jeden. Przyznaję, że oni się raz zmienili, a ja nie dałem zmiany, bo ledwie za nimi ciągnąłem. Po może 8 km powoli mi odjechali. Cóż... Przynajmniej po drodze łyknęliśmy jednego gościa.
Dalej wyprzedziłem dziewczynę z Maxx Bike czy coś takiego. Zapytała czy może usiąść na kole i wiozłem ją chwilę po szutrówce. Po wjeździe w las (znowu!), okazała się technicznie nieco lepsza. Tam też wyprzedził nas jeszcze jeden koleś.
Na kojenym odcinku 'szosowym' nagle koleżanka, która znów siadła na koło, zniknęła. Ciekawe czy coś się stało czy ją tak odcięło?
Jeszcze raz chyba wjechaliśmy do lasu i pamiętam, że jak zobaczyłem furę błota na samym już odbiciu z pożarówki, to aż nie mogłem uwierzyć, że wjeżdżam w taki syf. Na żadnym treningu nie wybrałbym takiej trasy, nawet piechotą nigdy bym po czymś takim nie chodził. Napęd od połowy trasy rzęził i trzeszczał. A no i po 2,5 godzinach jednak się rozpadało. Na szczęście nie była to ulewa, tylko lekki deszczyk, a temperatura około 20*C była wystarczająca.
Zatem ostatnie 1,5 godziny w deszczyku, z usyfionym na maxa bike'iem, a po 3 godzinach z drobnymi - zaczęło mnie już odcinać. To akurat dla mnie normalne, potrafię się solidnie ścigać około 3 godzin, potem zaczyna się dogorywka.
Na metę wjechałem, usyfiony i zadowolony, że wybierając długą trasę, zrobiłem solidny trening przed urlopem. Trochę szkoda, że jeszcze zmarzłem czekając na żarcie (akurat skończył się chwilowo makaron = 20 minut), a potem w kolejce do myjek (około 40 minut). Wtedy też przestało padać i nawet zaświeciło słonko skutecznie likwidując moją gęsią skórkę.
Powrót samochodem w deszczu i z narastającymi zakwasami. To był solidny trening :)
Wyników oficjalnych jeszcze nie ma, ale już widzę, że strata do najlepszego (a też i Zygmunta) - jak zwykle na MEGA. Oczywiście, na długich dystansach jest proporcjonalnie więcej szybkich zawodników, więc pewnie jestem wyraźnie za połową stawki, ale czasowo podobnie. Zresztą, jechałem mniej więcej tyle ile dłuższe MEGA.
Edit: wyniki oficjalne już są i uplasowałem się w ścisłej końcówce ;), a w M3 wręcz ostatni. Nie zmienia to faktu, że strata do najlepszych podobna jak zwykle. Wniosek jest taki, że na długich dystansach jeździ generalnie inna stawka. Cóż, mam wiele do zrobienia ;)
Jedyny minus tej długiej trasy jest taki, że na FANie nie było tych leśnych odcinków, więc rower byłby pewnie nie zajechany. No i zmieściłbym się pewnie przed deszczem.
Ogólnie - super :). Mogę jechać na urlop i relaksować się nad morzem. Nawet jeśli ma padać. A raczej ma :(
I jeszcze strefy:
HRZ 2/3 - 0:25
HRZ 4/max - 3:30


Kategoria teren, XCM


  • DST 18.70km
  • Teren 15.30km
  • Czas 01:09
  • VAVG 16.26km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 182 ( 95%)
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zakrzówek, A7

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 0

Już pod wieczór dwie testowe rundki na Zakrzówku 2 x 4.2 km.
Sporo wody na jednej ze ścieżek (więc i mała modyfikacja trasy na samym początku ;), a poza tym zaledwie miejscami wilgotno. W lasku ciemno trochę za bardzo i miałem problem ze szczegółami, chociaż jechałem w przeźroczystych szkłach (nawet raz skosiłem chude, ale dosyć wysokie drzewko ;). Na niebieskim szlaku leżą w poprzek dwa drzewa, ale znalazłem ścieżkę alternatywną, trochę trudniejszą.
Pierwszy wynik dał mi sporo do myślenia, bo tylko kilka sekund dzieliło mnie od rekordu życiowego na tej trasie. Drugi przejazd to zdecydowany rekord, nawet jeśli przyjąć, że modyfikacje trasy wpłynęły pozytywnie na czas przejazdu.
Jestem bardzo zadowolony :)
Tętno genialne:
1. 164/182
2. 168/182
Ponad połowę obu przejazdów w HRZ 5b/max - razem ponad 18 minut, do tego ponad 8 minut w HRZ 4/5a. I o to mniej więcej chodziło na dzisiaj :)
Trzeba by się było coś pościgać w najbliższej przyszłości :)


Kategoria teren


  • DST 52.90km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 12.96km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 175 ( 91%)
  • HRavg 141 ( 73%)
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lasek Wolski, F1

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 30.04.2011 | Komentarze 2

HRZ 4/5a - 1:11
HRZ 5b/max - 0:03
Starałem się trzymać poza podjazdami co najmniej HRZ 2, ale na zjazdach nie zawsze wychodziło. Oczywiście HRZ 4 wzwyż to podjazdy i wyszło tego naprawdę dużo, chyba najwięcej w historii mojego F1. Zaliczyłem masę trudnych, technicznych odcinków, kilka zupełnie nieznanych mi ścieżek, generalnie zajechałem się na maxa i mam dość. Jutro może padać :)
Wyjechałem zaraz po 8 rano, bo straszyli, że od 11 może padać, więc nie chciałem ryzykować. Tymczasem po 13.00 słonko świeci aż miło. Rano Lasek mokry - bez błota, ale trochę ślisko. Im dalej 'w las', tym lepiej - kiedy wyjeżdżałem większość ścieżek sucha już była.
O mały włos nie pojechałem do Złotego Stoku na maraton, a w końcu zrezygnowałem też z planu B, którym był rajd Kraków-Trzebinia. Ostatecznie stwierdziłem, że dobry trening terenowy jest teraz ważniejszy niż przejażdżka po płaskim, choćby i w doborowym towarzystwie. A Złotego Stoku oczywiście żałuję - ciekawe czy im tam pada...


Kategoria teren


  • DST 44.80km
  • Teren 32.50km
  • Czas 03:02
  • VAVG 14.77km/h
  • VMAX 53.80km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lasek Wolski, A7, S5

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 23.04.2011 | Komentarze 0

Korzystając z letniej pogody uderzyłem na 'odzyskanym' po półrocznej przerwie technicznej Treku w teren w Lasku Wolskim i na Zakrzówku.
Zaliczyłem dwa razy czasówkę w Lasku i za pierwszym razem trochę niepewnie się czułem na zjazdach, ale wynik nie był zły. Za drugim razem o niebo lepiej i wynik naprawdę super. Tylko niewiele gorzej od rekordu sprzed dwóch lat :)
W drodze powrotnej jeszcze 10 km terenowych na Zakrzówku, już tylko w większości w HRZ 2. Wbrew obawom, problemu z przyzwyczajaniem się znów do terenu i spd-ów nie odnotowano :)
Dobrze jest, gotowy jestem coś zastartować w najbliższej przyszłości. Mam nadzieję, że uda się znacznie wcześniej niż 2 lata temu i rok temu, kiedy to zaczynało się na przełomie czerwca i lipca.
W pewnym momencie zaczęły się problemy z licznikiem - albo nie działał albo pokazywał dziwne, dużo za małe i skaczące prędkości. Na szczęście wystarczyło poprawić na goleniu amora i gra :)


Kategoria teren


  • DST 69.90km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:47
  • VAVG 14.61km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Kalorie 3000kcal
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Marathon Kraków

Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 28.08.2010 | Komentarze 5

Dane orga:
dystans MEGA: 65 km, przewyższenia: 1141m
open 257/494, M3 86/184 (+ 50 DNF, 24 DSQ)
czas oficjalny: 04:49:56 (dziwne, bo tym razem na dwóch bufetach zabawiłem trochę)

Ponownie błotna masakra, z tym, że tym razem dla smaczku dodatkowo w deszczu. Niby były takie momenty, kiedy nie padało, ale woda i błoto stały i płynęły wszędzie - nawet na dróżkach, które w normalnych warunkach są bardzo przyjemne. Nawet asfalty z gigantycznymi kałużami i strumykami rwącej wody ;)
Prawdę mówiąc nie mam nawet siły na opis - po prostu syf i tyle. Org zrezygnował z Wąwozu Kochanowskiego i Sikornika w końcówce.
Dla mnie to trochę za dużo - zanim przyjechałem rano na Błonia już byłem niemal totalnie mokry. W końcu nawet nie omijałem kałuż, bo nie miało sensu. Czułem się jak pływak, a nie biker.
Jeszcze trzy dni temu poważnie zastanawiałem się nad wymianą napędu (w serwisie zachęcali, że będzie 'z dnia na dzień), ale chciałem się upewnić czy już jest to konieczne. Pierwsze dwa razy łańcuch przeskoczył zaraz na początku w Lasku Wolskim... Potem nawet spoko, ale końcówka to już masakra - ostatnich 10 czy 15 km w ogóle nie byłem w stanie jechać na środkowej tarczy. Oprócz tego na 30-ym kilometrze skończył się hamulec z przodu, jednak potem cudownie 'wrócił'. Napęd w ogóle kiepsko działał, często wielokrotnie próbowałem zmienić bieg i nic. Nawet nie miało sensu czyścić czy smarować - każdy kolejny metr był taki sam. Więc napęd do wymiany w trybie pilnym, ale z drugiej strony cieszę się, że nie zajechałem nowego. W ogóle cały rower trzeszczy, piszczy, warczy - zrobiło mi się go żal i tak sobie myślę, że dla takiego amatora jak ja, który nie dostaje rowerów, części, etc, taki masakrujący sprzęt maraton to trochę za dużo. Może gdybym przyjeżdżał w czubie, może gdybym był w dobrym teamie. A tak - masakra, straty w sprzęcie, w domu kilka godzin prania ubrań i czyszczenia roweru (tym razem wanna, bo nie doczekałem się na myjkę; zresztą na żarcie też nie, bo zabrakło :(
Przyjechałem znów w środku stawki i w zasadzie niczego już w tym sezonie nie zwojuję. Prawdopodobnie na tym maratonie skończę na ten rok.
Pulsometru niestety nie wyłączyłem w porę i dane mocno zaniżone przez stanie w miejscu po maratonie - dość długo.
HR 152/196 (więc avg pewnie bliżej 160)
HRZ: 1:01 - 3:00 - 0:38 (od pierwszej trzeba odjąć pewnie trochę)


Kategoria teren, XCM


  • DST 52.50km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:09
  • VAVG 10.19km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 185 ( 96%)
  • HRavg 156 ( 81%)
  • Kalorie 3292kcal
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon Krynica-Zdrój

Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 15.08.2010 | Komentarze 11

Dane orga:
MEGA 53 km, przewyższenia: 1850 m
czas oficjalny: 05:22:12
178/311 OPEN, 59/98 MEGA
40 DNF i 4 DSQ - naprawdę rekordowa ilość DNF świadczy o trudności trasy

Najkrócej: MASAKRA!
Dlatego nie jeżdżę GIGA tylko MEGA, żeby nie być w siodle dłużej niż 4 godziny. W Krynicy na MEGA spędziłem prawie 5.5 godziny... Po około 4 godzinach zaliczyłem totalny zgon, który odpuścił dopiero około 0.5 godziny przed metą.
No cóż, wystarczy spojrzeć na przewyższenia, ilość DNF-ów oraz dodać tony błota, którym jechało się całymi kilometrami.
Ale od początku...
Z rana zaskoczył mnie deszcz, na szczęście zanim wsiadłem na bike'a, żeby dojechać na miejsce zbiórki, już nie padało. Początek bardzo nieciekawy, bo Samba, który zabrał nas (ja, Axi, Lukcio) do samochodu chwilę wcześniej pozbył się roweru. Ot, po prostu zamontował bike'a na bagażniku dachowym, wrócił na 15 minut do domu, a kiedy zszedł do samochodu - na dachu był tylko wyłamany bagażnik... Trudno się dziwić, że atmosfera była ciężka... Zapakowaliśmy się przy Matecznym około 6.30 i po 9.00 byliśmy już w Krynicy. Koledzy jechali GIGA, a ja MEGA, więc miałem godzinę czasu więcej. Obserwując start gigowców, z daleka przywitałem się z JPbike'iem; mieliśmy później porozmawiać, ale już się nie spotkaliśmy.
Tuż przed startem dowiedziałem się, że w nocy przeszła burza oraz że od początku będzie długi podjazd, który ustawi zawodników. Spodziewając się trudnego, długiego maratonu (pojadę około 4.5 h?), postanowiłem się nie rozgrzewać i zacząć spokojnie. I to był błąd - na asfalcie wyprzedziło mnie sporo osób, a po zjeździe w teren - klik, klik, klik - towarzystwo się wypina i dalej na piechotę. Trochę mnie tam siekło, bo podjazd wcale nie był stromy i bez problemu dało się jechać. Niestety - ścieżka nie była powalająco szeroka, więc szli ci, którzy nie mogli inaczej i ci, którzy... mogli, ale w sumie i tak nie mogli ;). Niestety straciłem tam masę czasu, jeszcze potem w lesie zabłoconą ścieżką ciągnęły tłumy 'pieszych' i nie miałem w sobie dość siły, żeby próbować się przebić. Teraz myślę, że warto było spróbować. Tętno miałem tam niskie, w pewnym momencie średnia prędkość od początku wychodziła mi ok. 8 km/h, a tu z buta i z buta po niemal płaskim.
Dalej podjazd na Jaworzynę Krynicką (1114 m n.p.m. - mój rekord wysokości) - miodzio. Wreszcie wszedłem w rytm i zacząłem wyprzedzać. Całość podjechałem i byłem zachwycony - kocham takie kilkukilometrowe strome podjazdy. Początek zjazdu kiepski, bo wystraszyłem się 'wilczego dołu' i zatrzymałem się gwałtownie. Łańcuch spadł i trochę się zaklinował, więc chwilę straciłem. Kawałek dalej koleś prosi o pompkę. Wydobywam ją z plecaczka i postanawiam, że jadę bez niej (miałem odebrać od spikera, ale jakoś mi nie wyszło - dobrze, że to taniocha z decathlonu :)). Kawałek dalej masakryczny zjazd. Nawet nie podjąłem próby (widok noszy opartych o drzewo był dodatkowo demotywujący ;)), w życiu bym tam nie zjechał. Miałem nawet problem, żeby zejść, tak buty jak rower ślizgały się skokowo w dół. Podobno kilka osób z czołówki zjechało... Cóż... Od tej pory hektolitry błota. Nigdy czymś takim nie jechałem. Nawet Kraków '09 u Grabka to był lajt, zwłaszcza, że jednak był płaski. Błoto zalegało drogi kilometrami, gęste, klejące, głębokie. Niestety, w błocie nie umiem się ścigać. Błoto próbuję przejechać. Kiedy to 10, no 100 metrów - jest ok. Ale przejeżdżanie w ten sposób setek metrów i kilometrów - niewielu mnie wyprzedziło, ale czułem, że bardzo tracę. Dalej lepiej, czas nasmarować łańcuch, bo coś ledwie rzęzi. W ruch poszła szczoteczka i finish line i dalej już fajnie. Co kawałek kolejna osoba czyści rower z błota i smaruje łańcuch. Na jednej górce nawet pożyczam gościowi olejek.
Po około 4 h - zgon. Ledwie się toczę. I tak przez około godzinę. Dopiero końcówka wyrywa mnie z letargu. Przed Górą Parkową wyprzedza mnie Axi (dubluje) na podjeździe, który idę z buta. Gdzieś tam bardziej stromy fragment zrzucił mnie z roweru i już nie mam siły się wpiąć. Jednak przed szczytem wpinam się nadludzkim wysiłkiem i nawet doganiam prawie Axiego. Dalej jednak masakryczny zjazd, na którym sprowadzam rower z potwornym bólem lewego kolana przy każdym kroku i dodatkowo bólem prawego nadgarstka. Kawałek jadę, ale zaraz przytulam się do drzewa i znów pokornie prowadzę. Trzeba przyznać, że XC na Parkowej to była miażdżąca końcówka. Przestaję dziwić się gościowi, który na moich oczach około 15 km do mety na krótkim odcinku asfaltu pyta o zjazd do mety; pewnie wiedział jak wygląda końcówka i miał dobre powody, żeby się wycofać. Ja byłem nieświadomy i było mi łatwiej ;). Na samym końcu krótkie schody, ostry skręt przez słupki i w dół wzdłuż schodów. Meta. Przeżyłem.
Refleksje...? Mam bardzo mieszane uczucia. Strata do najlepszego w open i M3 gigantyczna, przeliczenie czasu na procenty jedno z najgorszych w mojej krótkiej karierze, znów nie zmieściłem się w pierwszej połowie. Z drugiej strony Kilka osób, z którymi się porównuję (Zygmunt, Shem, Przemo nie jechali) albo podobnie jak zwykle, albo nawet sporo gorzej. Mogłem ten początek pociągnąć. Ale i mogłem porządnie osłabnąć, a tymczasem po maratonie, a zwłaszcza dzień później jestem w niezłym stanie. Gdzieś za połową trasy wyprzedziłem Paulinę od Bikeholików (podobnie jak w Tarnowie, co uznałem za sukces), ale potem mi uciekła (też jak w Tarnowie) i przyjechała z czasem lepszym o niecałe 10 minut. Z kolei Buli dołożył mi masakrycznie dużo... Trudno to ocenić, może była mocna czołówka. Mnie nie jechało się źle, muszę chyba napisać, że jechałem na swoim poziomie. A że ambicje mam większe? Cóż... No, może mogłem mocniej ten początek...
Po maratonie poznałem osobiście Klosia, fajne uczucie zobaczyć kogoś, kogo zna się tylko z netu.
Na koniec cała ekipa na mnie czekała, bo wieki spędziłem w kolejce do myjki. Z Matecznego powrót chodnikami, bo nie miałem lampki na tył, a tu się noc zrobiła. Byłem w domu około 21.30. Długi i ciężki dzień.
Pozostaje się cieszyć, że się nie połamałem (wiem o kolesiu, który złamał żebra, a na podium stanął chłopak, który ukończył ze złamaną ręką (szacun!). Lukcio nie dojechał po awarii sprzętu, Samba przejechał z przyzwoitym wynikiem GIGA na swoim starym rowerze o wybitnie nie-startowym wyglądzie. Jakby jeszcze odzyskał skradzionego bike'a...
Tyle...
A, no i żyję, a to zasługa braku poważnej kontuzji. Żona zapowiedziała mi przed startem, że jak się połamię, to ona mnie w domu zabije... Nie połamałem się, więc mnie oszczędziła ;)
Zaliczyłem jeden ostry strzał spd-em w lewe kolano (to wiecznie bolące) i małą rankę, a pod koniec glebę, która nie sprawiła żadnych problemów. Pod tym względem super.
Wniosek na przyszłość: start musi być szybki, żeby się nie ukisić w tłumie na pierwszym podjeździe!!

HRZ 2/3 - 1:11:07 (23%)
HRZ 4/5a - 3:08:16 (60%)
HRZ 5b/max - 0:51:08 (16%)


Kategoria teren, XCM


  • DST 14.00km
  • Teren 11.00km
  • Czas 00:53
  • VAVG 15.85km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zakrzówek; S5

Piątek, 13 sierpnia 2010 · dodano: 13.08.2010 | Komentarze 0

Dzień przed maratonem w Krynicy test nowych opon Schwalbe NN Evo na Zakrzówku. Laczka nie było, ale czuję się na tych oponkach jakoś dziwnie. Zupełnie inaczej mi się uślizgują niż Bontragery i jakiś niepewny się robię. Za mało pojeździłem, żeby wyczaić :(. Poza tym trochę kiepsko moje mięśnie po tej nieszczęsnej działce w środę. Nic to - jest jeszcze jedna noc...


Kategoria teren