Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi bananafrog z miasteczka Kraków. Mam przejechane 49166.77 kilometrów w tym 3885.77 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 11397 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bananafrog.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 38.65km
  • Czas 02:01
  • VAVG 19.17km/h
  • VMAX 33.70km/h
  • HRmax 150 ( 78%)
  • HRavg 126 ( 65%)
  • Kalorie 919kcal
  • Sprzęt Kross
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skawina, alejka; E2

Poniedziałek, 17 stycznia 2011 · dodano: 17.01.2011 | Komentarze 3

E2: HRZ 2 - 1:34
Nie mam ostatnio szans na jeżdżenie w ogóle, więc od kilku dni planowałem poniedziałkowy poranek - miało być już po śniegu, może nawet sucho, na plusie, super. Tyle marzeń...
Nie chciało mi się wstać, ale się przemogłem. Widok głęboko zmrożonych badyli na sąsiedniej łące trochę mnie gasił, ale niebo od wschodu wyglądało dobrze. Wyjechałem około 7:30 i ruszyłem w kierunku Skotnik. Nie musiałem długo pedałować, żeby się przekonać, że nie tylko trawa, ale i asfalt jest mocno oszroniony. Do tego po kilkunastu minutach pojawiła się gęsta mgła i trochę to kiepsko wyglądało. Przy skręcie w Tyniecką rower mi zatańczył i o mało nie wyglebiłem w częściowo zamrożoną kałużę. Nic to. Trzeba ostrożnie!
I tak to dalej wylądało - jechałem skupiony do bólu po drogach, których najmniejsze nierówności wypełnione były lodem, mgła ostro ograniczała widoczność, a ręce, stopy i twarz zaczęły wkrótce marznąć. Bałem się wszelkich podjazdów i zjazdów, ale zdecydowałem się na Skawinę. W Tyńcu zauważyłem, że wilgoć wydostająca się z windstoppera zamieniła się w szron i jestem w białe paski. Zjazd serpentyną bardzo ostrożny.
Po drugiej stronie zdziwienie - mgły niemal nie ma, a słońce świeci z błękitnego nieba niczym w lecie. Szkoda, że ciągle zimno, a asfalt ciągle zmrożony. Zatrzymał mnie zamknięty przejazd kolejowy w Skawinie. Więc powrót. Ciągle w skupieniu i spięty. E w dniu dzisiejszym nie oznacza treningu wytrzymałości, ale raczej ekonomiczności - robiłem wszystko, żeby ruchy ciała nie miały większego przełożenia na prosto jadący rower. Z Tyńca w dół znowu strach. Uff, zjechałem.
I tu znów zdziwienie - mgła wcale nie znikła, słońca nie widać, asfalt nie odmarza ani trochę. Pożałowałem, że nie zostałem gdzieś w Skawinie, ale cóż - w obawie przed wywrotką na szosie, postanowiłem zjechać na alejkę. Tu bez samochodów poczułem się pewniej, ale co to? Chrup, chrup, chrup. Alejka wygląda jak pomalowana mrozem szyba. Esy, floresy chrupią pod kołami aż miło. Ale jedzie się dobrze. Aż się zdziwiłem, kiedy się okazało, że iść jest trudno - miałem problem nawet obejść rower dookoła czy odepchnąć się przy ponownym wsiadaniu. Lodowisko.
Miejscami mniej mgły i trochę słońca, ale generalnie kiepsko. I ciągle zimno. Zawróciłem, żeby wrócić do Skotnik od Kolnej, ale zmieniłem zdanie. W kierunku Pychowic i odbiłem w prawo. 10 minut do powrotu. Gdyby tak się to skończyło, wróciłbym raczej niezadowolony: mgła, zimno, ślisko, boję się jechać w HRZ 2 - słabo wykorzystany, a tak upragniony trening. Ale tak się nie skończyło.
Z Tynieckiej w lewo, naciskany przez czerwonego Golfa i zakręt w lewo, ten sam, na którym omal nie wyglebiłem dwie godziny wcześniej. W dół lecę szybciej, Golf mnie wyprzedza. I nagle - bez żadnej walki czy telepania, rower odpływa na totalnie zalodzonej nawierzchni, a ja glebię centralnie na środek ulicy. Sunę za rowerem, czuję narastający ból w kilku miejscach...
W pierwszej chwili ból tak silny, że nie mogę wstać. Rzut oka za siebie - uff, nic nie jedzie. Powoli się podnoszę, kuśtykam i boli lewa ręka, ale chyba bez złamania. Z trudem podnoszę rower, schodzę na pobocze. Jest mi lekko słabo, ale w ciągu minuty czy dwóch dochodzę do siebie. Rower trochę podrapany, moje spodnie i kurtka mają niewielkie dziury - szkoda ich, bo to nie taniocha.
Wsiadam na rower i powoli kręcę w kierunku Ruczaju. Jeszcze bardziej żałuję, że wyjechałem, ale... powoli zamiast narzekania ogarnia mnie radość... że Golf zdążył mnie wyprzedzić. Po upadku sunąłem centralnie po moim pasie, zakręt, ślisko jak na lodowisku, gość przydzwoniłby we mnie jak nic. A tak - cztery czy pięć ranek, przedarte ubranka, trochę przykrwawione kalesony rowerowe - i tyle.
A więc - jest dobrze. A gdybym nie wyglebił, wróciłbym narzekając ;)
Nasz świat jest jednak konkretnie pokręcony ;)

A dzień oczywiście był piękny - słoneczny, 8*C, suchutko. Aż szkoda, że nie mogłem sobie wtedy pojeździć...

Cóż, rozpisałem się, ale to... dla odmiany. Nie mam czasu jeździć, nie mam czasu pisać na blogu, ledwie żyję czasowo. I trudno powiedzieć czy będzie lepiej. Jak zima odpuści na dobre, pewnie chociaż do pracy będę jeździł.


Kategoria szosa



Komentarze
bananafrog
| 22:12 wtorek, 18 stycznia 2011 | linkuj Klosiu, generalnie jest na plusie, ale ostatnie dwie noce były pogodne i ciepło nam trochę uciekło do góry... A przypadek Pocia znam. Zaczął trochę jeździć dopiero jesienią...
Shem, ja się nie składam nawet w lecie ;). Na tym fragmencie drogi właśnie nie było szans.
shem
| 00:06 wtorek, 18 stycznia 2011 | linkuj No niestety trzeba uważać. Ja się nauczyłem jednej zimy, że nie wolno się składać w zimie na zakrętach. A na oblodzonej drodze to nawet kolce nie pomogą. Pozdro
klosiu
| 20:58 poniedziałek, 17 stycznia 2011 | linkuj Cale szczescie ze sie nie polamales, pamietam ze w zeszlym roku w identycznych okolicznosciach Pocio z Herbapolu polamal biodro. No i dobrze ze golf Cie wyprzedzil.
Ciekawe ze u was takie mrozy, u nas nawet w nocy nie spada chyba ponizej 5 stopni.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa eczet
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]