Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi bananafrog z miasteczka Kraków. Mam przejechane 49166.77 kilometrów w tym 3885.77 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 11397 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bananafrog.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 40.00km
  • Teren 25.00km
  • Czas 03:06
  • VAVG 12.90km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 2063kcal
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Maraton Zawoja

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 05.06.2011 | Komentarze 4

Dane orga:
Dystans MEGA: 40 km, przewyższenia: 1280 m
Wynik: open 239/419 (+23 DNF), M3 83/138
czas oficjalny: 03:05:50

Pulsometr:
HR 163/186
HRZ 0:17 - 1:34 - 1:15

Mój pierwszy maraton w roku 2011 to górska trasa w Zawoi. Przymierzałem się już od końca kwietnia do kilku startów, ale a to praca, a to brak transportu, a to jakieś stany chorobowe, a to obawy co do pogody... Początek czerwca to i tak najlepszy wynik w mojej krótkiej karierze - o miesiąc wcześniej niż w poprzednich dwóch latach, kiedy to potem kumulowałem swoje marne kilka startów w ciągu dwóch zaledwie miesięcy. Tym razem ma być inaczej...
Dzień przed maratonem okazuje się trudny - pełna zakrętka od rana do wieczora, praca do późna, potem wizyta u Taty, po 22.00 jeszcze zmiana opon na Schwalbe NN. I tu mały zonk: amor, który w kwietniu/maju przeserwisowałem po tym, jak wylał zeszłej jesieni - znów wylał, kiedy oparłem na nim rower po zdjęciu koła. Trochę mnie to, przyznam, dobiło, ale Zygmunt mówi: to nie problem, nie będzie tłumienia, ale amortyzował będzie...
Za to od rana już tylko lepiej i lepiej :)
Wsiadam do samochodu z Zygmuntem i wymiataczem z M6, który przyjedzie na metę w Zawoi ponad 50 minut przede mną!!! Pogoda piękna, nastroje świetne, jestem gotowy ścigać się na maxa :). W samej Zawoi jesteśmy sporo przed czasem. W kolejce do rejestracji gadam chwilę z Lukciem, którego poznałem rok temu jadąc do Krynicy; w tym roku wymiata chłopak niesamowicie, jest w ścisłej czołówce. Po formalnościach czas na posiłek, który spożywam na ławce w centrum Zawoi w towarzystwie koguta, który ani chybi spierniczył komuś z zagrody ;). Potem rozgrzewka po trasie maratonu i... na start.
W sektorze - siódmym, oczywiście - ustawiam się 20 minut przed czasem, Zygmunt gdzieś mi się zawieruszył, przede mną Spinoza, który rok temu zabrał mnie do Tarnowa. Też jedzie mega, ale nie udaje się nawiązać z nim walki. Patrzę na licznik: w słońcu pokazuje obłędne 37*C. Zimno nie będzie ;)
Po starcie włączam turbo, bo wiem, że początek to asfalt, a na zjeździe w teren zawsze i wszędzie są korki. Nie lubię szybkich startów, ale udaje mi się sporo osób wyprzedzić. Mimo tego kiedy wpadamy w znacznie węższy teren, korki są. Lewą stroną spływa w dół strumyk będący dowodem na niedawne obfite opady. I właśnie tą stroną udaje mi się jechać z kimś, kto przeciska się co jakiś czas wołając: lewa! NN radzą sobie na mokrych kamieniach bardzo dobrze. W końcu jednak trzeba się kawałek przejść. Mimo tego, nie jest źle, zaraz znowu jedziemy.
Początek wygląda podobnie: podjazdy i co jakiś czas krótkie zjazdy lub płasko. Jeden zjazd jest baardzo błotnisty, opony ubierają się w gęstą maź, na napędzie leży gruba warstwa błota. Po zjeździe na szutrówkę, NN oczyszczają się bardzo szybko, a napęd nawet nie trzeszczy. Warunki do jazdy są mimo wszystko świetne.
Gdzieś po 32 minutach, sensor od licznika przestaje 'nadawać', ale nie chce mi się poprawiać (wolę się ścigać ;), więc jestem już tylko 'odrutowany' pulsometrem - a ten niestety nie pokazuje czy jeszcze daleko ;).
W pewnym momencie już tylko podjazd i podjazd. Ktoś mówił, że na Jałowiec (ponad 1000 m.n.p.m.) wjeżdża się kilkanaście kilometrów i chyba jest to bliskie prawdy. Raz bardziej stromo, raz mniej, ale stale pod górę. Jest dobrze - cały czas jadę, co jakiś czas wyprzedzam, miejscami nawet sporo osób, bo wszyscy w mojej stawce spacerują. Jakaś dziewczyna patrzy ze zdziwieniem, że jadę i mówi: o, super! :)
Na Jałowcu piękny widok do przodu - góry, lasy, trochę mroczno, bo jakby zbiera się na burzę. Niestety poświęcam max 5 sekund na podziwianie. Na zjeździe jestem ostrożny, bo na forum straszyli koleinami. Zresztą jadę za gościem jeszcze bardziej zachowawczym niż ja, a nie mam zamiaru wprzedzać. W pewnym momencie za plecami straszny noise i mija nas gość z prędkością światła ;). 200 metrów niżej mijamy go jak zbiera się po OTB. Jest nawet zabawnie, zwłaszcza, że jestem już rozluźniony - koleiny były zdecydowanie przereklamowane, jedzie się dobrze i bez napinki.
Pamiętam jeszcze, gdzieś niżej na kolejnym krótkim zjeździe w błocie, ląduję w samym środku gęstej mazi, jednak konsystencja błota nie pozostawia nic do życzenia - komfort jest więcej niż satysfakcjonujący i aż się nie chce wstawać ;). 10 metrów niżej gość podnosi się raczej wkurzony, wpadł łącznie z twarzą i teraz jest: dobry z prawej strony i zły z lewej, z której widać mu tylko oko ;)
Poniżej jeszcze dwa zjazdy okazały się na tyle trudne, że spaceruję. Może i bym zjechał, ale koła się ślizgają, a za plecami czuję oddech rywali i jakoś nie mam ochoty walczyć.
Dalej już tylko szutrówki w dół, w dół, w dół... Tu żałuję, że nie działa mi licznik. Ile jadę? Z rzadka lekkko zaciskam hamulce, czuję się słaby na zjazdach i nie chcę tracić pozycji. Zbyt mocno dopompowane koła skaczą i odbijają się tak mocno, że momentami lecę. Mimo tego jedzie się świetnie, nikt mnie nie wyprzedza. Ręce wpadają w takie wibracje, że czuję się jakbym miał elektrowstrząsy - nie pamiętam takich doznań z innych maratonów.
Kiedy wpadam na asfalt, dogania mnie jeden gość i ucieka, ale chwilę później siadam mu na kole. Po chwili wyprzedzam i proponuję zmianę. Podpina się, ale ja kątem oka widzę napierającego bardzo szybko zawodnika. Mój towarzysz odskakuje i podpina się pod niego, a ja za nimi. Tempo zabójcze, ledwo się utrzymuję. Zaraz meta, wpadamy w krótki terenowy łącznik po lewej stronie rzeczki. I tu - mimo najszczerszych chęci - nie jestem w stanie się utrzymać. Koledzy znikają na krętej ścieżce, ale nie odpuszczam. W pewnym momencie, przednie koło nie utrzymuje trakcj na zakręcie i już widzę się jak lecę w prawo, między drzewa i kilka metrów w dół do rzeczki. Na szczęście - zupełnie niezależnie od moich starań, na które jest już za późno - koło objeżdża na wąskiej rynnie i spada z powrotem ku lewej. Uff, byłoby kiepsko. Muszę uważniej, mówię sam do siebie, oby do końca bez kontuzji. Ostrożnie, ale szybko pokonuję ostatnie kilkaset metrów i wyjeżdżam na asfalt, a po chwili wpadam na metę. Nie dogoniłem towarzyszy, ale i sam nie byłem zagrożony z tyłu.
Na mecie czeka Zygmunt, który wjechał około 3 minuty przede mną. Mówi, że startował przede mną, potem dwa razy go wyprzedziłem na podjazdach, ale on mnie dwa razy na zjazdach. Jakoś go nie mogę rozpoznać w nowej teamowej koszulce ;)
Podsumowanie? Hmm... Wynik nie nastraja optymistycznie. Mam znacznie większe ambicje...
Ale... To mój trzeci górski maraton - po Ustroniu 2009 i Krynicy 2010 - i jeżeli potraktować je osobno (a jest to sensowne, bo w górach różnice między zawodnikami są większe), to moja strata do najlepszych jest wyraźnie najmniejsza. Zresztą w 2009 roku Zygmunt czekał na mnie na mecie i czekał...
Jechało mi się świetnie od początku do końca, czułem chęć ścigania i moc :). Chociaż uważam za błąd takie odpuszczeni zimy, na które zdecydowałem się w tym roku, już chyba jestem w formie. Nie zmieściłem się w pierwszej połowie na mega, ani tym bardziej w kategorii (a miewałem znacznie lepsze wyniki), ale to chyba 'wina' innych zawodników, a nie moja. Oni byli mocni, chociaż ja czułem się silniejszy niż zwykle. Tętno średnie, max, a też i strefy - wynik super, widać, że nadawałem się do ścigania.
Ogólnie jestem bardzo zadowolony :). Już początkiem czerwca zaliczyłem bardzo udany maraton, ciągle mam ochotę trenować i startować. Może w tym roku uda się spokojnie rozciągnąć sezon aż do października? Rok temu, po deszczowym krakowskim maratonie, który zmasakrował mi sprzęt i psyche, przez kilka miesięcy miałem dość roweru, co odbiło się na treningach. W tym roku ma być inaczej!
Uff, ale się rozpisałem. A jak mi zjadło pierwszą wersję, to myślałem, że odpuszczę... ;)


Kategoria XCM



Komentarze
bananafrog
| 19:10 środa, 8 czerwca 2011 | linkuj Dzięki, shem! A co do roweru, pewnie i trochę bym urwał, ale lajtować zacznę jak będę przyjeżdżał w pierwszej 100 ;). Na poważnie zacznę jak uznam, że mój czas w stosunku do czołówki jest już przyzwoity na obecnym sprzęcie. Pozdrawiam!
shem
| 15:59 środa, 8 czerwca 2011 | linkuj Wręcz reporterska relacja. Z tego co mi się wydaje to na lżejszym rowerze osiągnął byś zadowalający Cię rezultat. Ale to trzeba wydać trochę kasy, a że się o złote gacie nie ścigasz...
bananafrog
| 12:29 wtorek, 7 czerwca 2011 | linkuj Dzięki! Wiele 'testów' mówi mi, że poprawa jest, chociaż przyznam, że chętnie bym to zobaczył w pliku .pdf zatytułowanym MEGA ;)
klosiu
| 21:00 poniedziałek, 6 czerwca 2011 | linkuj Super opis :)
Jak jest poprawa, to znaczy że jest dobrze! Gratki! :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa cyopr
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]