Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi bananafrog z miasteczka Kraków. Mam przejechane 49166.77 kilometrów w tym 3885.77 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 11397 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bananafrog.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 45.90km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:36
  • VAVG 12.75km/h
  • VMAX 51.90km/h
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Eska Fujifilm Bike Maraton Ustroń

Sobota, 15 sierpnia 2009 · dodano: 19.08.2009 | Komentarze 4

Eska Fujifilm Bikemaraton, Ustroń
MEGA 48 km, przewyższenia: 1580 m, trudność trasy: 5/6

322/522 w open MEGA, 106/157 w M3 MEGA
nr startowy 2899, start z sektora 6/7 (6 i 7 sektor połączone)
mój licznik: 45.9 km, stp 03:35:55
czas całkowity wg organizatora: 03:39:46

Dwa tygodnie przed ustrońskim maratonem, w trakcie remontu w domu i ciężkiego czasu w pracy, rozchorowałem się... Środek lata! Przez tydzień prawie nie jeździłem, ale praca nie pozwoliła mi szybko wyzdrowieć i cały tydzień przed maratonem, chociaż zasadniczo po chorobie, ciągle zmagałem się z wyraźnym osłabieniem, bólem gardła i kaszlem. Trening ograniczony do minimum. Kiepsko...
Do końca nie byłem pewny czy wykorzystać 'podwózkę' przez znajomego do startu w maratonie czy też może do przetransportowania mnie i bike'a prosto na urlop, który wspólnie z żoną miałem spędzić w okolicy Bielska-Białej. Ostatecznie razem z Zygmuntem wystartowaliśmy :)
W jednej z bocznych uliczek w Ustroniu zdjęliśmy rowery z bagażnika dachowego Seicento, zamontowaliśmy przednie koła, ostatnie przygotowania, płatność (70 zł), rozgrzewka...
W moim trzecim maratonie po raz pierwszy miałem startować z 6 sektora (przedostatni), ale połączono 6 z 7... Ostatecznie ustawiłem się za połową bardzo licznego sektora.
Początek – krótki, trawa – niesamowicie wolny! Niektórzy mieli chyba problemy z ruszeniem! Po raz pierwszy nie ruszyłem ostro – na poprzednich dwóch maratonach musiałem potem jechać na granicy kurczów. Długi podjazd pod Równicę był dla mnie świetny: bardzo szeroko, asfalt, mimo powstrzymywania się przed szybszą jazdą – wyprzedziłem chyba ze 100 osób. No cóż, podjazdy... :)
A było ich naprawdę trochę. To był maraton inny od krakowskiego, a nawet tarnowskiego: kilka gigantycznych podjazdów i zjazdów i... koniec. Ale w trasie nie było wcale szybko. Nie minęło jak chwila. Podjazdy naprawdę wyciskały ze mnie dużo, zjazdy bardzo strome, korzenie, luźne kamienie... Nie tak znowu daleko po starcie mijam Macia z rowerowania.pl – pompuje koło. Kilka minut później mija mnie pod górę. Podjazdy w moim wykonaniu tradycyjnie już super – w dwóch miejscach podjeżdżam nawet tam, gdzie wszyscy wokół mnie prowadzą. Zjazdy długie i tak strome, że wydaję z siebie jakieś zwierzęce dźwięki, czasami coś gadam do samego siebie. Na jednym zjeździe łańcuch tak skacze, że w końcu spada. Momentami boję się panicznie, ale cały czas jadę. Wyraźnie lepiej niż w Krakowie czy Tarnowie.
W kilku miejscach jak to zwykle bywa piękne widoki! Niestety poświęcam tylko sekundy, żeby na nie spojrzeć. Trzeba się spieszyć! Trochę spokojniej na bufetach. Na pierwszym tylko piję i trochę banana, na drugim zjadam też kilka ciastek, ale znów – jak w Tarnowie – piję za dużo izotonika i potem czuję to na żołądku. Gdzieś za połową drogi czuję potworne zmęczenie. To nie ból nóg, ale coś w rodzaju śpiączki czy transu – jadę, ale jak we śnie. Choroby, na szczęście, nie odczuwam.
Na szczycie równicy słyszę od jakiegoś fotografa: „teraz już tylko w dół”. Cieszę się, ale i boję. Na poprzednich zjazdach dwa razy zdarzyło się, że nie byłem w stanie zmienić przerzutki – ręce jak z kamienia. Teraz zjeżdżam z Równicy na Lipowski Groń. Tę część trasy znam – kilka razy szedłem tamtędy z moją żoną. Jest stromo. Wielkie kamole spadają w prawo i w lewo. Momentami ledwie wychodzę z uślizgów. W pewnym momencie – woda płynie całą ścieżką. A raczej błoto, muł... Cały rower się syfi i trochę na to w duszy narzekam. Niestety, dalej jest gorzej. To była chyba poprzeczna belka, śliska od tego błota, podobnie jak moje koła. Nie wiem nawet kiedy przednie koło się ślizga, a ja – trochę ponad kierą, a trochę w lewo od bike'a – frunę. I błyskawicznie spadam na kamienistą ścieżkę przede mną. Nie jest bardzo stromo, ale jednak... Czuję mocny ból w lewym udzie, ale szybko się podnoszę. W sam raz, żeby jadący za mną zawodnik zdołał mnie ominąć. „Żyjesz?”, pyta. Szybko wsiadam na rower i dalej pędzę w dół. Na szczęście jest coraz łagodniej, a wkrótce wjeżdżam na asfalt i mam nadzieję, że to koniec terenowej walki. Ból jest wyraźny, ale przynajmniej totalnie wybudził mnie z transu.
Chwilę później mówię na głos: „No nie!”, ponieważ widzę kolejną kartkę z trzema wykrzyknikami (a może dwoma? ;)). Nie chcę kolejnego zjazdu! Jednak to tylko ostrzeżenie przed samochodami, bo asfaltowa, wygodna droga prowadzi mnie aż do stadionu, na którym znajduje się meta. Tam czeka na mnie Zygmunt, który dojechał ponad pół godziny wcześniej. Zjadam porcję makaronu z sosem, potem drugą ;), myję ręce i nogi w żeliwnym korycie, idę do ambulansu, gdzie zostaję potraktowany wodą utlenioną i kawałkiem gazy. Pakujemy się do samochodu i Zygmunt podwozi mnie do Bielska, gdzie czeka na mnie żona i urlop. Czuję, że skala trudności tego maratonu to kolejne wyzwanie, któremu stawiłem czoła. Wynik podobny do poprzednich (patrząc na punkty), ale jestem zadowolony, bo widzę postępy, że oswajam się ze ściganiem i wykazuję jednak więcej odwagi na zjazdach. A przecież czuję, że oprócz treningu siły i wytrzymałości, potrzebuję też doświadczenia. Ciągle źle radzę sobie w tłumie, który wolno jedzie, a częściowo idzie, pod górę. Niepotrzebnie zwalniam i dopasowuję się, chociaż mógłbym przycisnąć i poprosić o przejazd. Wszystko przede mną. Teraz urlop i regeneracja, w czasie której stwierdzam, że w ogóle nie mam zakwasów. Chociaż cały trochę jestem ociężały. No i obolały – rana na lewym udzie i pośladku nie jest duża i nie jest głęboka, ale przypomina trochę przemielone mięcho, sączy się, no i boli... Prawdę mówiąc, jestem z niej dumny! ;)


Kategoria XCM



Komentarze
bananafrog
| 20:20 niedziela, 23 sierpnia 2009 | linkuj JPbike, do Ciebie mi daleko... A ze zjazdami muszę walczyć dalej.
Shem, dystans krótki, ale czasy mam za każdym razem bardzo podobne. Było ostro, ale było super.
Robin, zaraz wpadnę na Twój blog, bo nawet nie wiem, co się stało...
Pozdrawiam wszystkich! :-)
robin
| 05:41 sobota, 22 sierpnia 2009 | linkuj Wielkie gratulacje, ja wyjeżdżałem dwa razy na Równicę ale lightowo. Po chorobie wiadomo jak się jeździ. Ja teraz dochodzę do siebie po urazie jeszcze mi nie przeszło a już dwa razy na rowerze byłem. Pozdrawiam
shem
| 17:58 czwartek, 20 sierpnia 2009 | linkuj Ależ wspaniała relacja. Widzę, że było ostro. Gratuluje ukończenia kolejnego maratonu :-)
JPbike
| 14:08 środa, 19 sierpnia 2009 | linkuj Gratulacje :)
Rzeczywiście robisz postępy na maratonach, wiem jak to jest ze zjazdami - z nimi z czasem się oswaja ...
Pozdrawiam :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa walaw
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]